Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/72

Ta strona została przepisana.

— Idź spać, Oksenia, późno, — wypędzała dziewczynę, ociągającą się i radą jeszcze posłuchać rozmowy.
— Z rodu nasz, ale przerobili go na swoje kopyto w wojsku. Czy on tu się kręci względem Okseni? — spytał, gdy pozostali sami.
Jaszczukowa miasto odpowiedzi, ukrywszy twarz w dłoniach, zaszlochała, aż łzy jej pociekły przez palce. Dał się jej wypłakać, mając to za najlepsze lekarstwo na zdenerwowanie.
— Masz jakieś zmartwienie? — gładził ją po głowie poczciwemi rękami.
Wyznała się przed nim, jak na spowiedzi, ze wszystkich obaw i udręczeń. Długo rozważał, zanim przemówił.
— Dałaś pomoc człowieczemu bratu, to była twoja powinność.
— I wsadzą mnie za to do kryminału! — skarżyła się z rezygnacją.
— Masz się czem bronić: przymusił cię rewolwerem. Świadków na to niema, szkoda. I powiedzą ci, że jak spał w stodole, toś powinna była o tem zawiadomić strażników.
— Miałam wydać nieszczęśliwego człowieka? Zawierzył mi, jak rodzonej matce.
— Dobrześ zrobiła. Ale za to możesz srogo odpokutować. Odpowiadaj tylko jedno: zmusił mnie do wszystkiego rewolwerem. Jemu to już nic nie zaszkodzi, bo czy powiesz tak, czy owak, będzie wisiał. Bo i nie byłoby tego, żeby cię nie przymusił. Nieszczęs-