Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/75

Ta strona została przepisana.

— Sledowatiel wzywa was i Mikołę, względem tego kożucha ukradzionego — meldował. — Idźcie naprzód z Mikołą, dogonię was w oczymgnieniu.
Zupełnie panowała nad sobą. Ubrała się odświętnie, aż Symeon zdumiał się jej strojom, urodzie i jarzącym oczom.
— Poczekajcie na mnie! — prosiła, całując go w rękę.
— Zostanę. Dzisiaj cię puszczą, nie mają jeszcze posądzenia. Pamiętaj, mów ciągle jedno. A co cię spotka, przyjmij z pokorą, nie buntuj się przeciwko temu. Jeśli się wszystko wyda, mogą cię ukarać, boć sądzą nie po chęciach, a po uczynkach.. Tak już bywało i będzie, że niejeden postąpi, jak mu jego dusza nakaże, a prawo srodze go za to osądzi. A może twoja droga prowadzi przez ciernie za drugich? I nie bój się świata!
Oksenia z płaczem rzuciła się jej na szyję.
— Nie płacz, córuchno. Myślę, jako na obiad powrócę. O wieprzku nie zapomnij.
— A jeśli się wyda, to już mów rzetelnie, nie ukrywaj. I między moskalami można trafić na człowieka. Choćby i sędziowie, a czasem pokłonią się przed prawdą.
Pomodliła się gorąco i, ugłaskawszy skomlącego Bukieta, wyszła.
Czekali na nią przed karczmą, i już razem pociągnęli na stację. Szli wolno, droga była niedaleka, poranek chłodny, a pomimo tego czuła się tak zgorączkowana i roztrzęsiona, że musiała się zatrzymać, żeby złapać oddechu.