Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/80

Ta strona została przepisana.

— Może sobie jeszcze przypomnicie — powiedział tak dziwnie, aż zatrzęsła się w sobie. — Idźcie do domu, a dobrze pilnujcie, żeby wam znowu czego nie ukradli.
Ukłoniła się urzędnikom jak zwyczajnie i wolno szła ku drzwiom.
— Gospodyni, upomnijcie się o kożuch... — szepnął Mikoła przy wyjściu.
Obejrzała się: patrzyli na nią badawczo i podejrzliwie, że zbrakło jej śmiałości. Przed stacją parobek wybuchnął na nią gniewem.
— Głupiś. Nie twój, to niechże cię głowa o niego nie boli! Co mi tam taka stara szmata.
Akuratnie dochodziło południe, gdy z powrotem znalazła się w domu. Oksenia przyjęła ją radosnym płaczem. Opowiedziała wszystko staremu.
— Na tem się nie skończy — westchnął zafrasowany. — Będą jeszcze dochodzili. Jeżeli on nie wyda, to ciężko będzie im się prawdy dokopać. I lada dzień spodziewaj się rewizji. Bądź przygotowana na wszystko — pouczał ją.
— Gotowam i na najgorsze! Coś mi mówi, że mnie osądzą.
Symeon odwrócił głowę, żeby mu tego samego nie wyczytała z oczu.
Przerwała im rozmowę Oksenia, podająca obiad, a potem niepodobna już było do niej wrócić, gdyż co chwila zaglądał ktoś ze wsi, ciekawy całej sprawy kradzieży, a zwłaszcza badań sędziego. Zebrało się sporo osób, a każdy się po swojemu mądrzył, wydziwiał, szedł oglądać komorę, i wypytywał. Zmęczyło ją to