Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/83

Ta strona została przepisana.

— I wyście też czytali? Aż mu złość przyrumieniła białą, piegowatą twarz.
— Nieboszczyk czytywał nam w głos, wieczorami przez całą jedną zimę.
— I wszystkie te książki kupił?
— Trochę kupił a więcej dostał od ludzi — zaczynała się mieć na baczności.
— Ze dworów, albo od księży, co? — indagował coraz natarczywiej.
— Nie wiem. Przynosił, i jak tylko miał czas wolny od służby, to czytał.
— Efreimow — zwrócił się do wachmistrza. — Cóż to był za jeden?
— Stacionnyj storoż, prawosławnyj i oczeń błagonadiożnyj! — Trzasnął dłonią w daszek.
— A kniżki u niego polskie i patrjotyczne, a?
— Polak był z urodzenia, a na prawosławie go zapisali — rzekła bez wahania.
— Kak? Kak? — zaskrzeczał, wyprowadzony z równowagi jej zuchwałością.
Poczerwieniała jak burak, nie śmiejąc już odezwać się ani jednem słowem.
Zgromił ją oczami, aż ją ciarki obleciały i wyszedł. Ale ku jej zdumieniu wzięli się drogą wiodącą ku cmentarzowi. Przeszli most kolejowy i zginęli w krzakach na wzgórzu. Oksenia z Mikołą kopali kartofle, Symeon przezornie wyniósł się na wieś, że sama jedna została w domu. Więc też trochę wyglądała na pochylone, wyniosłe krzyże. Złe i bolesne myśli opadały ją niby stadem kruków, szarpiących ostremi szponami. Poczuła nadciągające nieszczęście, zbierało się nad nią niby