Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/88

Ta strona została przepisana.

wolnej Polski jeszcze daleko. Przyjdzie, ale po takiej wojnie, w której wszystkie narody świata unurzają się po szyję we własnej krwi — kiedy połowa ludzi zmarnieje w bitwach z chorób i nędzy, kiedy i korzonków zabraknie dla wielu — jakby prorokował.
— Wy w książkach o tem przeczytali? — pytał Jarząbek z lękiem, pełnym szacunku.
— Jeden monach w Sołowieckim Monastyrze zwierzył mi to pod sekretem.
— Ja nie prawosławny i nie katolik; ja nie polak i nie ruski, ja człowiek! Swojemi drogami, za wolą Bożą chodzę. Każde stworzenie jest mi bratem rodzonym — powiedział z namaszczeniem, i rozbłysnął niby słup wszystkiej miłości świata.
Zamilkli, wpijając w niego nabożne oczy, jakby w cudownie zjawiony obraz świętego.
— A powiadam wam, źle się dzieje na świecie — ciągnął z namaszczeniem i wpatrzony rozgorzałemi oczami w jakieś bezkresy. — Ludzie bezmiernie grzeszą, a drugi Chrystus już się nie zjawi, żeby swoją krwią odkupić świat po raz drugi. A najciężej grzeszą pychą swojego głupiego, ciemnego rozumu, któremu zwierzyli więcej niźli Bogu. Ale złamana będzie ich pycha i przygięte do ziemi harde ich karki. Bowiem nadejdzie pora, kiedy nie pomogą im żadne konstytucje, ni wolności, ni rozumy, ze słońca spadną takie okropne stwory, o jakich nikomu nawet się nie śniło; stwory tak mądre, potężne i okrutne, że zapanują nad ziemią i ludzi obrócą w swój inwentarz. Będą niemi orać, jeździć, a nawet żywić się niemi będą. Powiadam wam, całe wieki trwać będzie taka pokuta,