morza łez wypłaczą, rzeki krwi popłyną, i któż policzy cierpienia, zanim ludzie nauczą się podnosić duszę do Boga; zanim pojmą drogi prowadzące do człowieczego zbawienia!
Rozgadał się jak nigdy, i byliby go słuchali choćby do rana, lecz urwał nagle i pogrążywszy się w jakieś medytacje, nie słyszał nawet ich pytań. Zasię nazajutrz zbierał się do dalszej drogi.
Napróżno Jaszczukowa ze łzami całowała go po rękach, prosząc, aby pozostał.
— Bóg wie, co mnie czeka, i zostanę bez porady, sama jedna! — skarżyła się, popłakując.
— Masz sporo familjantów, nie zostawią cię przecież bez pomocy.
— Żebym umierała, toby się zlecieli jak kruki, po zapisy i darowizny.
— Jechać muszę. Będę czuwał nad tobą, przekonasz się o tem. Nie obawiaj się tylko niczego. Duszy wierzącej nie może spotkać żadna zła przygoda! A reszta, to jedno nic...
Odprowadziły go obie do samego wagonu. Błogosławił im jeszcze z okien i długo za niemi wyglądał. Wróciły jakby z pogrzebu, tak im się w domu wydało pusto, głucho i jakoś strasznie samotnie. Nawet Bukiet obwąchiwał po nim miejsca i raz po raz zawył żałośnie, a Mikoła wyznał się przy wieczerzy.
— Widział się, jak żywy święty! I tabaki mi przyniósł! — Obtarł rękawem oczy.
— Boży człowiek. A ludzie pomawiają go, że ze złym trzyma. Jużci, każdy im śmierdzi, kto jak oni
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/89
Ta strona została przepisana.