Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/90

Ta strona została przepisana.

nie żyje w błocie i po sto razy na dzień Boga nie obraża.
Wzdychały za nim nieraz, ale życie szło niepowstrzymaną koleją, spychając każdy ustępujący dzień w niezgłębioną przepaść zapomnienia, zwłaszcza, że działy się na świecie nadzwyczajne rzeczy. Wybuchnął bowiem strajk kolejowy, i sparaliżowana nagle stacja leżała niby trup, połyskujący sinemi żyłami szyn. Pogasły nocne światła, ustał wszelki ruch dojazdowy, nie przerywały znów świsty i łomotania przelatujących pociągów. Na trybach telegraficznych przerywanych tu i owdzie, wygrywały jeno wiatry i przesiadywały spokojnie wrony. Kolej stanęła, telegraf był przerwany, poczta nie przychodziła, ale pomimo tego nie brakowało wiadomości, nadciągały ze wszystkich stron niby te jesienne, złowróżbne krakania, że opowiadali je sobie ludzie ze zgrozą i niedowierzaniem, tak były okropne i zgoła niepodobne do wiary.
Do Jaszczukowej przynosił je Jarząbek, nieraz po dwa razy na dzień. Zawsze przylatywał zgorączkowany i zapowiadając, że mu bardzo pilno, przesiadywał godzinami i opowiadał historje, od których włosy się podnosiły na głowie: to wysadzono jakieś mosty, to wojska się zbuntowały, to kozacy wyrżnęli miasto, to car wydał manifest, to naród gdzieś rozpędził naczalstwo! Gadał, co był zasłyszał, niejedno dodając od siebie, żeby pokazać swoją ważność i zdumieć bardziej kobiety. A zwierzał się pod sekretem, tajemniczo, i coraz gwałtowniej wymyślał na naczalstwo. Któregoś dnia przyleciał dopiero po kolacji, napity trochę, strasz-