muszą iść do kancelaryi... ale ino tak cyganią, bo im się chce pod pierzyną wylegiwać...
Przysiadła na trzonie komina, opuściła zapaskę na plecy i pytlowała:
— Wiecie?...
— Niby?...
— Martyna pobiła się z Grzelową...
— Jezus mój kochany! Pobiły się! Martyna z Grzelową! — wykrzykiwała Tekla.
— A juści, zaraz na odwieczerzu. Martyna pedziała, co Grzelowa oddajała jej krowy. A Grzelowa pedziała: samaś złodziej i śwynia. A Martyna ją trzasła przęślicą bez łeb, a Grzelowa chyciła za kijankę, a Martyna ją za kudły!... Zbiły się, jak nieboskie stworzenia, jaże je chłopy musiały rozdzierać... Pójdą do sądu i pedziały, co mnie stawią na świadka.
— Trza ci sprawiedliwie świadczyć przed sądem — odezwała się Winciorkowa.
— Przecie, co krzywda, to krzywda. Ano Martyna ma na łbie guz, kiej bułka, a Grzelowa ma pysk rozcięty i ślipie podbite. Sprawiedliwie będę świadkowała.
— ...Przęślicą, a Grzelowa ją kijanką! Jezus mój słodki! Pedaj, dzieucho, jak to było?...
— Dzieciak wam ano krzyczy! — zwróciła Tekli uwagę dziewczyna.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.
— 114 —