Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.
— 115 —

— Będzie mu na zdrowie, niech se ta popiuka!...
Przyciszyło się po wyjściu dziewczyny i płacz dziecka rozległ się wyraźniej, płynął on z drugiej strony chałupy, ale Tekla nie zwracała na to uwagi, płókała kartofle energicznie i namiętnie wykrzykiwała, prostując co chwila długą, chudą postać:
— Chleba im zapowietrzonym potrzeba! Bidaki! aże pożyczają!... Gospodarze parszywe, ścierwy... A jakby biednemu było potrza, to może zdychać pode płotem — nikt mu kapki wody nie poda! Źebyśta skapiały wszystkie, jak te psy!... Chleb ich rozsadza, to się tłuką kijankami i przęślicami. Da wam Pan Jezus jeszcze radę, da...
— Pleciecie trzy po trzy, ot co! — szepnęła Winciorkowa.
— A juści! ja pletę! A bo to mój nie mógł teraz spać pod pierzyną, abo i jechać z drzewem, zarobić parę złotych, nie mógł to, co? Wszystkie se siedzą po chałupach, a mój to co? gdzie?
— Siedziałby i on, a po co dworskie konie wydał złodziejom...
— Wydał! przecie, że wydał! Abom to mało niego dunderowała! ale co miał zrobić bie-