Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.
— 121 —

zdaleka przez kamienny płot — Winciorkowo, a bieżcie-no duchem do Sułków, bo Magda leda chwila zlegnie... Już od świtu krzyczy ano, nie dadzą se rady bez was... — zawróciła i zniknęła w opłotkach wsi.
A stara, która była i trochę znająca się na chorobach, i babką, i wszystkiem potrochu, wróciła śpiesznie do izby, zajrzała do Jaśka, postawiła przy nim na ławce napój jakiś, ogarnęła się i pobiegła na wieś. Nie rada temu była, bo musiała chłopaka zostawić bez żadnej opieki, ale lecieć trza było. Któż ano pomoże kobiecie? Dochtory? A juści; sprzedaj krowę chociażby, a i to może mało... A potem... dowie się co na wsi... czy czasem już nie mówią czego o Jaśku... przepyta się coś nieco...
Przyśpieszyła kroku i przesuwała się prędko wzdłuż kamiennych płotów, obrośniętych krzakami ligustów, których gałęzie długie, niby baty zwieszały się do ziemi i miejscami leżały na ścieżce, wdeptane w skrzepłe błoto.
Wieś rozłożyła się po obu stronach drogi, pod strażą olbrzymich topoli, które stały wielką, pochyloną nieco na zachód, aleją. Chałupy nizkie, o słomianych i ozielonych strzechach, stały gęsto w głębi wązkich ogrodów, poprzedzielane wjazdami. Prawie wszystkie miały bramy wja-