Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.




IV.

Jak jej ta długa noc zeszła? Nic nie wiedziała prócz tego, że ją łamała nieopowiedziana męka. Świt już rozbielił mieszkanie, a ona wciąż siedziała skulona przed dawno wygasłym kominem. Co pewien czas podnosiła się automatycznie, patrzyła przez okno i szła zajrzeć do chłopaka śpiącego, i znów siadała. Łzy błyskały w jej siwych, przekrwawionych oczach, ale nie miały sił płynąć, więc zastygały na rzęsach i powłóczyły źrenice, jakby szkłem matowem.
— Jezus mój! Jezus! — szeptała chwilami.
Nie opowiedzieć, co przeżyła w tę noc długą, ile trwóg wyło w jej duszy, ile bólów szarpało jej sercem, ile burz, buntów i rozpaczy trzęsło nią, jaki krzyk niemocy ją rozrywał! — nie opowiedzieć!
Czuła, że jest bez ratunku zgubiona.