we powietrze owiewało jej twarz zgorączkowaną.
Kancelarya była niezbyt daleko, bo tuż przy kościele, w olbrzymim zrujnowanym gmachu poklasztornym, stojącym na wzgórzu, pod którem ciągnęła się wieś długą linią ku lasom, stojącym dokoła.
W kancelaryi nie było jeszcze pisarza, spał.
Stójka tylko kręcił się po kancelaryi, zamiatał, a potem poszedł obrządzać świnię, których natarczywy kwik dochodził z głębi długich korytarzy, porozgradzanych drewnianemi ścianami.
Winciorkowa siadła przed kancelaryą na olbrzymich kapitelach, które pozlatywały z frontonu klasztoru, służąc teraz za stołki, i czekała cierpliwie.
Wkrótce nadszedł i wójt, przywitała go i zaraz zaczęła:
— A to wedle tego papieru, co to jest o moim Jaśku, przyszłam.
— Jest-ci ta coś niecoś, ale zaczekajcie, jaże pan pisarz wstanie.
— Nie wiecie, co w nim stoi?... — pytała.
— Mówił na dworze nie będę, a potem pisarz jest od tego, coby czytał, zaraz mu każę, to wam powie.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.
— 138 —