Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.
— 151 —

— A chłopcy?... — wyszeptała starucha.
— Chłopy, jak chłopy! Moiściewy, atoć dziesięć rubli to karwas grosza! Możnaby sporą maciorkę za to kupić... — dodała jakby do siebie.
Winciorkowa pilnie badała jej twarz i widząc, z jakiem pożądliwem zamyśleniem patrzy na jej prosiaki, zdecydowała się po prędkiej, ale i bolesnej walce na ofiarę.
— Tekla, dam wam tę maciorkę z łatą na boku...
— Ja ta nie żaden Judasz! — oburzyła się bardzo szczerze, ale oczy jej błysnęły pożądliwością.
— I nie miałam tego w głowie, inom sobie dawno kalkulowała, żeby wam dać...
— Niby tak sobie, przez pieniędzy...
— A juści, pomagaliście mi tyla i w osnowie, i w przędzeniu, to wam się rzetelnie należy.
— Prawda, ale wy rzetelnie mi ją dajecie?...
— A naprawdę. Maciorka to możecie się dochować z niej czego...
— I to już całkiem moja świnia, co? — pytała oczarowana.
— Przeciech że wasza...
— Jezus Marya! Rodzonaby lepszą nie była — krzyknęła z radości i rzuciła się starą obłapiać za nogi i całować po rękach, a potem poleciała