na drodze. — Gospodynie nie macie czego? nie potrzebujecie czego? — zawołał do niej szmaciarz, nizki, chudy żyd, który człapał środkiem drogi obok starej bryczki, ciągnionej przez szkielet konia.
— Stańcie przed chałupą moją, ta tam zaraz przyjdę.
Poszła do położnicy, a żyd wlókł się wolno, popychał brykę, wyładowaną w łachmany, smagał konia i przed każdym domem jęczał:
— Szmat! szmat! szmat!
Kiedy niekiedy przystawał i zamieniał za garść łachmanów szpilki, nici, igły, wstążki, gliniane kuraski do gwizdania, a czasem robił i grubsze operacye, na mendel jajek, na ćwiartkę kartofli lub na starą, wypierzoną kurę:
Gromada dzieci na pół nagich goniła go z wrzaskiem i krzykiem:
— Szmaciarz. Waciarz! Dam ci gros, daj mi kuros!
Ale żyd nie zwracał uwagi na krzyki, tylko energicznie oganiał się batem od psów, które zajadle docierały do jego długiej kapoty i napełniały wieś całą szczekaniem.
Krzyczał dalej, w przestankach bijąc konia, bo mu stawał co chwila, ale częściej jeszcze pchał wóz, podpierał go chudem ramieniem, aż
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.
— 153 —