Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.
— 162 —

malowane po ścianach, na resztki malowideł widne między żebrami sklepień, i rozmyślała co mu powie:
— Można powiedzieć... przecież ksiądz... powiem, jak na spowiedzi, to nie wyda... — I tak chciała już wypowiedzieć swoje udręczenia, że pochylała się, aby go ująć za łokieć i pocałować, ale ksiądz nie zauważył jej ruchu, szedł prędko i pogwizdywał, a za nim zaczęły podfruwywać gołębie i siadać mu na głowie i na ramionach.
— Loboga! A tam Jasiek zamiera! — rozjęczała się jej dusza.
— Co wam potrzeba? tylko prędko — zawołał, otwierając drzwi do mieszkania, była to dawna cela przeora, tak cała pokryta malowidłami, że wyglądała jak kaplica.
Ksiądz siadł do śniadania i słuchał.
Winciorkowa opowiadała bezładnie, przerywała, aby księdza objąć za nogi, to żeby go w łokieć pocałować, to żeby tchu złapać i nie stracić wątku opowiadania...
— ...Jak na spowiedzi mówię... święta prawda... ciągał ją ano do stodoły... na rozpustę, a przecież była z nim już po zmówinach... chłopak pedział: puść... a tamten go jeszcze lachą