Naraz zamilkł i powlókł oczyma, bo jakiś spazmatyczny, okropny płacz przedzierał się od drzwi.
— To ona płacze, ale dlaczego? dlaczego?
I czuł, że ten płacz przygniata go ciężarem niezmiernym, że każda jej łza, jak roztopiona kropla metalu, spływała mu w serce, przenikała nawskroś niego i spływała do serca gryzącą strugą ognia, palącego ognia.
— Boże! mój Boże!... — i okropny żal wsadził swój kolczasty łeb w jego duszę i ssał ją, tak strasznie ją ssał, że tracił przytomność i zapadał w drzemkę pełną dręczących wizyi i jaw tak przerażających, że zrywał się z krzykiem śmiertelnego przerażenia, wyciągał ręce po ratunek i padał znowu w okropne ramiona półsnu, w oślizgłe, trupie objęcia męki.
Oprzytomniło go lekarstwo i jej ręce, ocierające mu twarz spoconą.
— To siostra?...
Pochyliła się nad nim, poprawiając poduszki, łzy lśniącą strugą płynęły po jej twarzy, a usta drżały jak płatki róży.
— Która godzina?
— Dwunasta!
— Północ! Mój czas się zbliża!
— W ręku Boga jest wszystko!
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |