stował tabaką, wypytywał, pogadywał to i owo i kusztykał dalej.
— Do Winciorkowej trza wstąpić.
— Acha, to do tej chałupy za wodą, a może po kościele!
— Prowadź! — i kijaszkiem szturgnął ją w bok.
Winciorkowa właśnie szykowała się do kościoła, ale ujrzawszy skręcających do niej dziadów, otworzyła drzwi naroścież.
Dziad usiadł odsapnąć, bo się srodze już zmęczył...
— Kulasów ano nie czuję!
— Zdaleka idziecie?
— I... milkę z czemś, z Górek... dla młodego to tyle, co nic, ale na mnie starego już za dużo. Winciorkowa, a chodźcie-no bliżej...
Stara przysunęła się, niespokojnie patrząc na niego.
— Mają już oko na waszą chałupę — szepnął jej do ucha. — Spotkałem starszego, a ten mi rzekł: Wiemy, że Jasiek jest w domu, że się jeszcze lekuje, ale niech się jeno wylekuje, to my go znajdziemy! Tak słyszałem i umyślnie skręciłem bez Przyłęk, coby wam po chrześciańsku powiedzieć. Gadałem mu, że to nieprawda, jażem z nim trzy razy pił wódkę...
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.
— 169 —