— Hale! sprzedać! sprzedać! Myślałam ja i o tem, ale się bojałam.
— Bojajcio się ino, cobyście chłopaka bez to nie zatracili... Powiem Herszlikowi, to przyjdzie do was, on wszystkich tam przeprawia, mądry jucha kasztan... powiedzieć?
— A... powiedzcie — odrzekła prędko.
— Tyla narodu tam idzie! A bo to im ta źle, ano poszedł Antek Jadamów z Górek, będzie już temu dwa roki, to w przeszłą niedzielę przysłał czterysta rubli — na spłatę siostrom... Ho, ho! żebym ja miał z pięćdziesiąt lat mniej, żebym ja miał ślepie i kulasy, nie siedziałbym tu z wami, ino tam poszedł. Przyślę wam Herszlika. Panu Bogu oddaję. Prowadź, kobieto, bo słyszę, że sygnują...
Po wyjściu dziada Winciorkowa wyprowadziła Jaśka, który już zdrowiał szybko, do ogródka za dom, pod jabłonki. Położyła mu na trawie pierzynę i przykryła go na wierzch kożuchem.
— Co waju jest? — szepnął cicho, widząc jej twarz strapioną.
— Juści nie radoście, nie!
— Wiedzą już? — Uniósł się na pierzynie.
— Leż se spokojnie, leż... Pójdę do kościoła... to się przepytam... posłucham co gadają.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.
— 171 —