— Ino nie siedźcie długo, bo mnie samemu ckno — prosił cicho.
— Rychło przylecę... nie bój się...
W kościele było już narodu dosyć, śpiewali Różaniec w oczekiwaniu na sumę, a przed kościołem, na cmentarzu, chłopi stali kupami i poradzali sobie.
Dziad przed wielkiemi drzwiami głośno odmawiał pacierz.
Cisza świąteczna leżała na całem wzgórzu i nadpływała od wsi i od pól zalanych przez słońce.
A potem zaczęło się nabożeństwo.
Winciorkowa, wciśnięta pod chór, usiadła na posadzce i rozmyślała o tem, co jej dziad mówił i radził. Tak się zadumywała, że ani śpiewów, ani grania, ani dzwonków prawie nie słyszała, obijało się o jej uszy, jak szum niewyraźny i daleki, jakby szmer tych krajów, o których teraz myślała.
Ocknęła się dopiero na ciszę, jaka się zrobiła nagła, bo ksiądz po skończeniu nabożeństwa od ołtarza przemówił do ludu.
Mówił z powodu emigracyi do Brazylii: przedstawiał całą niedolę wychodźtwa, przestrzegał, prosił, błagał, wyklinał prawie tych, co pójdą.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.
— 172 —