— Pisał Antek Jadamów, że lasy okrutne, a wszystko la naszego narodu.
— A dlaczego tam tak ciągną naszych?
— Nie wiecie dlaczego? Urzędnik wam to powie dokumentnie, w powiecie tak mówiły panowie, a to cesarz brazylijski rozgniewał się na swych ludzi, że to katoliki nie są dobre i czarne na gębie, kiejby garnki żelazne, to zawołał największego urzędnika i powiada mu: już mi się przykrzy patrzeć na tych smoluchów, bo to ani grontu uprawiać dobrze nie uprawiają, ani nic to trza ich wypędzić w góry; a sprowadź mi polski naród, że to najlepsze chłopy, i słyszę grontu u siebie mają mało, chrześcijany to są dobre, słyszę... Z tego poszło wszystko, to jest prawda! — zakończył poważnie, a małe, chytre, lisie oczki jego biegały po twarzach, jak błyskawice.
A że to jeść im się już zachciało i baby poszły naprzód, zaczęli się rozchodzić.
Winciorkowa szła w gromadzie i pilnie słuchała wszystkiego, wzdychała głęboko i raz po raz spoglądała na wieś, na lasy otaczające ciemną ramą, na pola zieleniejące, na rozkwitłe sady, na niebo tak czyste i niebieskie, jak na tym obrazie w kościele, na te słupy dymów niebieskich, które podnosiły się z nad chałup
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.
— 176 —