Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.
— 197 —

— Nie dajcie mnie matko... nie dajcie... — zawołał łzawym głosem i jak dziecko ułapił matkę za szyję; ten dół i noc przerażały go.
Uspokoił się jednak wkrótce, był bardzo zmęczony.
— Nastuś! to i pójdziesz, co?
— A pójdę, Jasiu! pójdę... ale zaraz, jak państwo spać pójdą, to przylecę i ostanę.
Już nic nie rzekł, ale matka, gładząc go na odchodnem, poczuła, że mu łzy płyną po twarzy.
Szły śpiesznie z powrotem, a już niedaleko domu, na rozstaju ścieżek, bo jedna szła do Winciorkowej chałupy, a druga pięła się wyżej i po wzgórzu spadała ku dworskim zabudowaniom, stara rzekła:
— Nastka, a jak wydasz, to ci już Pan Jezus za to zapłaci...
— Jabym wydała Jaśka! ja? adyćbym w ogień, ady w wodę, ady z największej góry skoczyłabym dla niego... — Rozpłakała się serdecznie.
— No, cicho... cicho... wierzę ci... A zajrzyj do niego..
Dziewczyna za odpowiedź całą objęła ją za nogi...
— Ady ja jestem taka wasza, jak ten pies. —