Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.
— 201 —

bie idziesz do Jezusiczka, na niebieskie pokoje... na radowanie... o Jezu! Jezu! Jezu!...
A od karczmy lały się przyciszone odgłosy muzyki i skłębione, głuche odgłosy tupotów i krzyków, a chwilami gdzieś z pastwisk dalekich, gdzie na noc wypędzano konie, migotał brzask ogni i leciał smutny, bezdźwięczny śpiew.
Winciorkowa przesiedziała na progu do świtania z tem ciągłem, niepokojącem uczuciem, że zaraz przyjdą.
Ale nie przyszli.
Muzyka w karczmie umilkła, śpiewy zcichły, noc jakby zapadła w głuchy sen, a potem zaczęły piać kury coraz gęściej na północ, a i na odmianę, bo przed świtaniem ustał wiatr i zaczął kropić drobny, ciepły deszcz.
A ona wciąż czuwała na progu, była zdrętwiała z chłodu i trwogi, nie obcierała nawet łez, które od czasu do czasu perlistymi zdrojami płynęły z oczów i zastygały na poczerwieniałej z zimna twarzy. O świcie miała tyle tylko sił, że uklękła przed domem i wpatrzona w zorze blade, co z trudem przeciskały się przez gęste, brudne chmury, modliła się żarliwie.
Tekla z okrzykiem wypadła z izby.
— Umarło! Umarło! Ratujta, ludzie! Loboga ratujta! — I w tem przerażeniu bolesnem, chwy-