Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.
— 209 —

przypilnuję i poślę go tam, skąd drugi raz nie uciecze...
— Jak Pan Jezus da, w Jego mocy to wszystko, a nie w panowej...
— Do dziedzica macie interes a jaki?
— Nie panowa do tego głowa, nie... — powiedziała urągliwie.
Trzasnął drzwiami i poszedł.
A ona oparła się plecami o balustradę terasy, ozdobionej wazonami pełnymi kwiatów, i czekała zapatrzona w zamglony świat i w niebo zachmurzone; zbierało się na deszcz.
W dobry pacierz przybiegła do niej Nastka.
— Dziedzic kazał, cobyście przyszli! — szepnęła, całując starą w rękę.
— Byliście? — zapytała cicho, otwierając drzwi przed sobą do wielkiego przedpokoju.
— Całą noc przesiedziałam. Bóg ci zapłać, coś o nim nie zapomniała...
— Adybym ja mu... wszystko... wszystko... — powiedziała gorąco, otwierając wielkie drzwi szklane do pokoju ogromnego, pełnego krzewów zielonych.
Dziedzice siedzieli przy stole okrągłym, na biegunowych krzesłach.
Winciorkowa skłoniła się od drzwi ręką ku ziemi obojgu i zaczęła opowiadać, z czem przyszła.