Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.
— 223 —

wio! — zawołał stary, świsnął batem, ujął pług w ręce i pochylił się i orał dalej.
— Ale, mają robotę, a gdzie? Może u chłopów? Każdyby dwa razy tyle zrobił, co robi, żeby tylko miał, nie potrza mu najemnika. Może we dworze? adyć i tam robią, bo co mają biedaki robić! robią i w kopaniu, to dobrze, jak dostaną pieniądze na Boże Narodzenie, abo i na zwiesnę. A może do fabryków iść! na zmarnowanie! Naszemu człowiekowi potrzeba gruntu, dają im w Brazylii, to tam i idą... Żyją tam inne, to czemuby nie miał żyć nasz naród! A już jak iść na robotę, to przecież lepiej do Miemców, jak do swoich! Zapłacą, uhonorują i jeszcze się tyli świat zobaczy.
— Prawda, prawda! — potwierdzali prawie jednogłośnie.
— I każdy z groszem powraca z Prus.
— I wystrojony kiej dziedzic.
— Kara boska to wszystko razem, nie więcej! — mruczała niechętna.
Takie i tym podobne rozmowy ciągnęły się codziennie po polach, chałupach, drogach, gdzie się tylko ludzie zeszli; a codziennie prawie zjawiał się w jakiejś wsi Herszlik i cichaczem, pod osłoną ciemności leśnych zamawiał na robotę do Prus lub do wyjazdu do Brazylii. A jako