kich chałupach, nikt wprawdzie wydawać Jaśka nie myślał, ale pięćdziesiąt rubli... zawsze to kawał pieniędzy. Jaki taki z chciwszych obliczał już, coby można kupić za te pieniądze... i oglądał się posępnie.
A sołtys przytem nie próżnował, zacięła mu się dusza zawziętością taką, że ino pił dnie całe, jak wilk tropił nocami Jaśka i podburzał chłopów, tak skutecznie, że po paru dniach już po chałupach mówiono:
— Kiedy tyla pieniędzy za niego dają, to musi być, co to zbój!
— Podobno dziedzicowi z Woli wziął cztery konie.
— Żebyto tyle... ano w Koziełkach pono przenocować go nie chcieli, to przez złość podpalił stodołę... pół wsi się z tego skurzyło...
— Prawda! Na miły Bóg, prawda! Przyjeżdżały pogorzelaki do kancelaryi i mówiły, że ich ktosik spalił.
— Jezus! taki zbój, taki podpalacz!
Juści, że w tem wszystkiem nie było ani źdźbła prawdy, lecz tylko sołtysowa złość. A że zdarzyło się w tym czasie, iż kilka partyi emigrujących cichaczem przez granicę schwytano i zawrócono do domów i trochę do kozy, to sołtys głośno już krzyczał, że to robota Jaśka.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.
— 227 —