Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.
— 228 —

I tem ostatecznie rozsrożył wieś na niego.
Odczuła to najpierw Winciorkowa, bo odsuwali się od niej, jak od zapowietrzonej, a gdy przechodziła przez wieś, leciały za nią głosy:
— Złodziejska mać!
— Ludzie to są, jak te świnie, coby im nie rzucić, żrą wszystko — myślała z goryczą, bo żarło ją to niezasłużone postponowanie. Ale zapominała o tem, zajęta przygotowaniami do wyjazdu.
Sprzedała dziedzicowi gospodarkę, wyprzedała zwolna różne ruchomości i czekali już teraz tylko na Herszlika, który miał ich przeprowadzić do Prus.
— Żeby to już najprędzej. — Myślała pełna trwożnej niecierpliwości, bo przecież wiedziała, co sołtys gada po wsi, jak się odgraża, a potem, to chociaż serce jej rosło na widok jedynaka zdrowego, silnego jak młody koń, bała się jego junactwa, jego nieustępliwej natury.
— Jak się spotka ze strażnikami, to nie ucieknie, tylko będzie bił! to już taki gatunek! Jego ojciec był taki sam! — mówiła do Tekli z dumą i obawą.
— Sielny parobek. Powiedali, co ino raz sołtysa wyciął, a tamten już w błocie, a przecię sołtys kawał chłopa! Loboga, taki parobek!