Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.
— 229 —

— Dał ci mi Pan Jezus pociechę, dał!
— A gibki w sobie, jak i mało która dziewucha! — Mówiła Tekla z zapałem.
— Juści, gibki on ten dzieciak mój kochany, gibki...
— A jak popatrzy na którą, to juże nogami przebierają, jak te źrebice...
— Ale! nie przebierałyby... chłopak kiej malowanie...
— Obetrze się o człowieka, to aże cosia mroczy i skóra cierpnie...
— Niema takiego drugiego, niema! — wykrzyknęła z dumą stara.
— Oj, niema takiego... niema!... — szepnęła ciszej Tekla i umilkła, opuściła głowę, aby ukryć twarz rozpaloną i oczy rozgorzałe. A bo ona wiedziała, co się z nią działo od czasu, jak zobaczyła Jaśka po wyzdrowieniu?
Siedziały w milczeniu, zajęte myślami o nim, aż on wszedł do izby.
— Chłopaku, co ty robisz! w biały dzień się pokazujesz!
— Cichocie, matko, nic mi nie będzie.
— A to sołtys dzień i noc wypatruje cię tylko, jak ten jastrząb.
— Niech przyjdzie mnie wziąć!
— Sam on nie przyjdzie, a z całą wsią...