Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.




XII.

Noc była ciepła, cicha — wiosenna.
Gwiazdy świeciły bladawo w przepaściach nieba, a z ziemi, pokrytej mgłami, podnosiły się śpiewy ptaków, a czasem chór żab zarechotał na łąkach. Wieś spała cicho, prawie bez oddechu.
Tylko Jasiek czuwał. Skoro noc głucha zapadła, wysunął się z kryjówki swojej, gdzie siedział od wczoraj, od tej ucieczki z parku.
Nic, ani światełka nigdzie, ani głosu żadnego słychać nie było.
Do świtu było jeszcze daleko.
— To już jutro, za parę godzin i w świat daleki... daleki... — myślał — i jakby zahypnotyzowany, wyszedł na drogę przy klasztorze i poszedł do wsi.
Nie wiedział przecie, po co idzie, zapomniał o niebezpieczeństwie, zapomniał o wszystkiem i wolno szedł środkiem drogi.