Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.
— 243 —

łów po kartoflach, w których Jasiek czas jakiś przepędził; tam, wedle umowy z przewodnikiem, mieli czekać na niego.
A że byli pomęczeni, usnęli wkrótce snem kamiennym.


∗                ∗


Przebudzili się późno dosyć, bo akurat dzwoniono na nieszpory.
Stara rozwiązała tobołek i zaczęli się pożywiać, bo srodze byli zgłodniali.
— Na nieszpór sygnują.
— Coś długo nie widać szwarcownika.
— A pewny to człowiek synu, co?
— Przecie, na pewność, że przyjdzie, to dał mi dziesięć rubli.
Jedli dalej w milczeniu, spoglądając w błękitne niebo, którego skrawek widać było przez otwór dołu.
Naraz Jasiek się zerwał, jakieś splątane głosy rozległy się nad nimi.
Wziął kij, przysunął się do otworu i słuchał długo...
— Jest dużo ludzi... słychać, że idą... cichocie... — szepnął — wspiął się nieco, żeby wyjrzeć na świat, ale natychmiast opadł na dno...