Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.
— 21 —

— Pan płacze? Może bok boli?...
— Boli mnie żal, siostro, stary żal.
Wyjął z portmonetki wszystkie pieniądze i nieśmiało zwrócił się do niej:
— Mam prośbę do siostry...
Podniosła oczy na niego.
— Tyle jest dzieci biednych... dzieci nędzarzy... dzieci strasznie biednych i opuszczonych, któremi się nikt nie zajmuje... spotykała siostra podobne?
— Za wiele jest takich nieszczęśliwych.
— To są pieniądze, mnie one już na nic zupełnie... Niechaj je siostra weźmie i kupi tym dzieciom zabawek... wie siostra, koniki... szabelki... lalki... wózki... piłki... one z pewnością nigdy nie mają zabawek, nigdy im nikt nie daje... ja to wiem... Proszę o to całą duszą — dobrze?
— Dobrze — szepnęła przez łzy.
— Ja to wiem... bo... nigdy nie miałem zabawek... Mnie już nic i niczego nie żal, tylko mi jeszcze żal, że mi nikt w dzieciństwie nie dał ani jednej zabawki... Wie siostra, ja całe lata marzyłem o blaszanej szabelce i siwym koniku na biegunach, całe lata tęskniłem i lałem morze łez gorzkich... ale mi nikt nie dał... I, że łzy zalały moje życie, to może dlatego, iż mi brakło rozśmiechniętych wspomnień dzieciństwa.