Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.
— 29 —

— Chory jestem, czy co?... Półtorej godziny do fabryki!
Położył się cicho na łóżko, aby nikogo nie budzić i leżał dosyć długo, z drugiej izby rozlegało się donośne chrapanie kilku śpiących, a od trzeciej, maleńkiej, dochodził częsty kaszel...
— Buty ma dziurawe i kaszle! — pomyślał i wstał, bo świt już zaglądał w okno i rozbielał wnętrze izdebki.
A w przestrzeniach wrzał cichy a śmiertelny bój z dniem zwycięzkim. Pan Pliszka siedział w oknie i machinalnie przesuwał ziarna różańca, machinalnie powtarzał pacierz i nasłuchiwał...
Jaskółki zaczęły słodko szczebiotać nad oknem, jakby modlitwę do zórz coraz jaśniejszych, i do dnia...
Ziemia jakby się prężyła ze snu, a sadzawki fabryczne, niby oczy pokryte pasmami mglistych bielm, otwierały powieki zmroków i patrzyły sennie po przez rzęsy topoli pochylonych nad niemi.
Czerwone mury fabryk ociekały rosą i drgały w brzaskach jakby dreszczem przebudzania. Długie szyje kominów fabrycznych, niby żórawie czuwające nad stadem dachów, wyciągały