ciała widział ciągle, czemże byli wobec sił tamtych? marnością, pyłkiem, niczem...
Przez dwadzieścia lat pan Pliszka widział już dziesiątki tysięcy tych ludzkich nędznych istnień, wyżętych przez maszyny niby łachmany i wyrzuconych na śmietnik: a maszyny były, a fabryka trwała.
Pogardzał też ludźmi, a wielbił maszyny.
I żył coraz głębiej życiem fabryki.
Tygodnie poznawał po niedzielach, bo odwiedzał wtedy swojego kapitana. No i wiedział, że jeśli w suszarni, na czwartem piętrze, rano świeci słońce, to już napewno wiosna, a jak w apreturze — to lato jest z pewnością. Zimę poznawał po śniegu, no i po tem, że w postrzygalni palono światło do południa.
I zresztą nic go nie obchodziło; był nawet dobry i uczynny, ale tą dobrocią bierną automatu, bez udziału woli i świadomości.
Takim był pan Pliszka do dzisiaj.
Ale dzisiaj zaczęło się w nim dziać coś niezrozumiałego.
Obudził się tak wcześnie! A przed samem śniadaniem umyślnie podciągnął się na czwarte piętro i sparty o kratę oddzielającą jego studnię od sali, patrzył w okno, w niebo, po którem płynęły chmury zróżowione, dziwnie podobne
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.
— 38 —