Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —

do rozszarpanych, czystych bel bawełny... A gdy rozległ się sygnał śniadaniowy, opuścił się na dół i wyszedł przez fabrykę, na słońce i bezwiednie przysunął się do robotników.
Antoś już czekał na niego z blaszanką kawy gorącej.
Pił ją bez smaku, nie chciało mu się dzisiaj jeść, a chleb rozkruszył i rzucił bandzie wróbli, która się zwykle zlatywała do śniadających...
— Antoś idzie do klasy? — zapytał nieśmiało chłopca.
— Zaraz, odniosę tylko blaszankę i pójdę.
— To musi być ciężko Antosiowi, tak się ciągle uczyć, co?
— Ciężko! nie, nie! — odparł cicho chłopiec, zapatrzony w płat słońca, lśniącego w zbiorniku wody!
— Ale! Ale! — powiedział wątpiąco pan Pliszka.
Milczeli. Antoś patrzył na sadzawkę, bo słońce wlekło złote włosy po wodzie, po przez cienie drzew stojących do okoła, a pan Pliszka patrzył na jego żółtą, mizerną twarz i oczy zaczerwienione i na jego mizerne buty, a potem westchnął ciężko i słuchał cichych rozmów robotników, siedzących na cembrowinach sadzawek, grzejących się w słońcu.