Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —

słodko szumiała. Słońce przypiekało, aż żaby wychylały swoje okrągłe oczy z pod wody i nukały głucho, monotonnie... sennie... a ze wszystkich stron płynął szum, chrzęst; płynęła słodka muzyka chrząszczyków, przepiórek, płynęły ciepłe, upajające zapachy macierzanki, zapachy ziemi rozgrzanej, zapachy złotego słońca...
Panu Pliszce zaczęło się w głowie kręcić.
Ale siedział i patrzył, i słuchał, i czuł, i brał coraz potężniej w siebie emanacye tej wiosny i tych pól.
— Jezus mój najsłodszy! — szepnął bezwiednie i zaczął szukać po kieszeniach chustki.
— Jezus mój, Jezus! — powtarzał i szukał wciąż chustki, a łzy ciężkie, jak ziarna pełne całym różańcem spływały mu po twarzy; nie wiedział o tem, nie wiedział już nic, tęsknota szeroka, jak te pola, objęła mu serce i szarpała boleśnie, nie do wytrzymania!
— Panie! panie!... co to wam?
Wzdrygnął się, Józef siedział obok niego z harmonijką...
— A tobie chamie co do tego! — krzyknął i chciał się porwać i iść; nie miał sił, pozostał.
A Józef odsunął się nieco i zapatrzony w obłoki co jak białe gołębie krążyły po błękitach, grał zapamiętale.