— Nie, psiekurki, żenił się nie będę, wyprzedam się, zapożyczę, pieniądze oddom, a żenił się nie będę z tą zapowietrzoną.
— Napijno się do mnie, Antek, coć rzeknę...
— Już wy mnie nie ocyganicie. Pedziałem nie, to nie, a jak co — to uciekne choćby do Brezylii, ano, z tymi ludźmi, na kraj świata...
— Głupiś! napijno się do mnie, Antek, coć rzeknę...
Przepili do siebie po razy kilka i zaczęli całować się na przemian i zmilkli, bo dziecko zapłakało w drugim kącie, a pomiędzy cicho i trwożnie siedzącą gromadą ruch się jakiś zrobił.
Wysoki, suchy chłop wynurzył się z ciemności i wyszedł z karczmy.
Jasiek przysunął się do ognia, bo ziąb go przejmował do kości, śledzia nadział na patyk i zaczął go przypiekać na węglach.
— Odsuńcie-no się ździebko — szepnął do dziada, który bose nogi trzymał na torbach, a choć był całkiem ślepy, suszył przy ogniu przemoknięte onuce i wciąż pocichu rozmawiał z babą, zajętą przygotowywaniem jadła i dokładaniem gałązek pod denarek, na którym stał garnek.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.
— 81 —