Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.
— 5 —

rał oczy i ślizgał się niemi po ścianach, po kornecie siostry, po jej rękach zamodlonych, i tonął tam... wśród uśpionych błądził.
Oddechy wszystkie słyszał... jęki przez sen, bicia serc, dyszenia przyczajonej trwogi, nieme krzyki konających oczu, wołania przepadających. Bolesnym, okropnym rytmem brzmiały te głosy w jego sercu i rozpierały je nieopowiedzianym bólem.
A potem, zdało mu się, że idzie wskroś tych łachmanów ludzkich, po tem śmietnisku dusz, wskroś płaczących nędz wszelkich... wskroś pustek nieobjętych, w których żyły tylko konające echa skarg.
— I umarłe żale...
— I umarłe nadzieje...
— I wszystek ból człowieczy...
— Uciekać, uciekać! — krzyczało przerażenie i strach, i ból go chwycił i wyrwał z nicości, i trzymał nad przepaściami, wczołgał się w niego kolczastem cielskiem, tarzał się po jego wnętrznościach i rozdzierał rozpalonymi pazurami.
— Siostro! siostro!
Nie, nie mógł wołać, nie mógł wyrwać z siebie tego krzyku, nie mógł się poruszyć, tylko wołał ratunku oczyma przekrwionemi, krzyczał