Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przysięga.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

„Ciężko, Panie, kuń padnie, abo kto musi iść piechty.“ — Zejdziesz i pójdziesz piechty!“ Św. Pietrowi markotno się zrobiło, że ino mruknął: — „A siadoj, babo, choć na kuniec rozwory,“ — i drzymie se. — „Skądeś, kobito? — pyta się Pan Jezus, a ta ino płacze i lamentuje i mówi, co się nazywa Magdalina, że idzie w całki świat szukać śmierci, bo ludzie ją odganiają jak psa. Pan Jezus zaroz widział, co una była wielka grzesznica. — „Grzeszyłaś bardzo!“ A una ino spojrzała w te święte oczy i zaroz i sie serce skurczyło ode strachu, ale rzekła: — Grzesznam, Panie.“ — „Nie grzesz więcej, pokute czyń, to ci będzie odpuszczone!...“ I kazał jej Pan Jezus nanieść ręcami kamuszczków, aż usypie taką górę, coby lasy przeszła. Św. Magdalina została sypać (niby tę górę, cośmy byli teraz), a Pan Jezus ze św. Pietrem pojechali, aż i noc sie zrobiła, stanęli se we wsi, co im była po drodze, przenocować. Pan Jezus dał św. Piotrowi piniądze i mówi: — „Naści, Pietrze, dziesiątkę, idzi i poproś o popasanie dla kunia, bo sie bydlądko zgłodziło do cna, a nie wpuść komu w szkodę, bo grzych.“ Sam poszedł do kapliczki, co stała za wsią, modlić się. Św. Pietr ostał sam i tak se myśli, co jemu wcale nie mniej kiej kuniowi się jeść chce, a bidny był. Tu kuniczyna przy drodze po pas, aże szumi, i nikogo w polu nie widać. Puścił kunia, a sam poszedł do chałupy, żeby co zjadł. Podjadł se, zapłacił i wyszedł. Kunia pognał dalej ode drogi, spętał na liczkę, a kuniec postrunka okręcił se kole ręki, aby mu kuń nie