Było mi bardzo źle na świecie i pomimo wbijania sobie w pamięć chłopskiego przysłowia: „Jak się człowiek przyłoży, to mu i w piekle niezgorzej“, przyłożyć się do nędzy, jaka mnie żarła, nie potrafiłem. A sprawowałem wówczas na kolei Wiedeńskiej urząd tak znaczny, że pensya starczyła mi akuratnie na herbatę i papierosy. Resztę zaspokajał kredyt w bufecie stacyjnym i pożyczki. Posadka była podła, warunki okropne, nędza nie do wytrzymania i żadnej nadziei poprawienia losu. Rezydowałem na linii, pomiędzy stacyami, we wsi, przylegającej do plantu. I od świtu do nocy musiałem dozorować robót kolejowych. Na przerwy miałem w chłopskiej chałupie izdebkę obok chlewika i pod oknem najpiękniejszą gnojówkę w Rzeczypospolitej; miałem zawsze dziurawe buty, ubranka, pożal się Boże i nigdy nienasycony apetyt. Ale przy tem wszystkiem, miałem lat dwadzieścia, żelazne zdrowie i niezachwianą wiarę w ideały. Do tego nawet stopnia, że niekiedy pozwalałem sobie zuchwale marzyć o podwyżce pensyi lub o przeniesieniu się z linii