Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/101

Ta strona została przepisana.

»Przyczyń się, Królowo Korony Polskiej! Ziścij błagania! Wyproś u Syna«.
Niby młoty, zabiły rozpalone serca. Gdzie już łzy brużdżą srogie oblicza, gdzie z szeregów wyciągają się błagalne ręce i ktoś głośno wzywa Boskiej pomocy. Święte uniesienia ogarniają zbrojne męże. Nagła burza wezbranej potęgi rozpręża przygięte w jarzmie karki, skrzepią dusze i ponosi je szlakiem chorągwianym na bój zaciekły, na zwycięstwo, na wolność!
— Jezu, Marya! Jezu! Hej! — rwą się upalne westchnienia. Ledwie już gardziele zdołają wydać głos jakiś. Ledwie już serca pomieszczą czucia. Dziw, dusza nie wyrwie się, jak ptak w obłoki. Pazury ściskają drzewce aż do bólu. Pot zalewa czoła. Twarze stają w łunach. Dygot wstrząsa. Pioruny migocą w oczach jadowitymi połyskami mieczów. Bezmierna, cicha radość przejmuje szeregi.
»Daj śmierć, daj rany, ale spraw zwycięstwo!«
Oto prośba jedyna, oto pacierz powszechny, oto wiara dufna, wybuchająca niebosiężnym krzykiem tysięcy, i bije ku gasnącym gwiazdom, do zórz widnym już krwawym rąbkiem wschodu, unosi się w nieskończoność i tam leci, gdzie nawet najzuchwalsza muśl nie dosięga.
— Żołnierzu polski! — zagrzmiał naraz tubalny głos od ołtarza. — Żołnierzu! — powtórzył ksiądz, tocząc dokoła orłowemi oczyma — któryś z dobrawoli stanął pod chorągwiami Polski, któryś gotowy wylać za nią krew swoją, mówię ci: Uczyniłeś, jak Pan Bóg przykazał, jak uczynić byłeś powinien. Pytam się jeno, za