walał do pozostania — wyrzekł surowo i obejrzał się za siebie.
W odchylonych skrzydłach namiotu stał Bujak, a za nim kupa chłopów. Oczy się im paliły zrowrogo, dały się słyszeć krótkie sapania i przestępowanie z nogi na nogę. Jaworski zapalczywie wywodził swoje prawa, żalił się i groził na przemiany.
W jakiś pacierz Bartosz przyprowadził tych zbiegłych. Stanęli w drzwiach namiotu nieruchomo, jak posągi. Światło latarni zaledwie wyjawiało ich twarze i posępnie rozgorzałe oczy. Kosy ściskali w rękach, topory błyskały za pasami.
— A psy jedne! A gnojki! Ja wam pokażę wojaczkę! — wrzasnął Jaworski, trzęsąc pięścią.
— Milczeć i ani kroku z miejsca! — huknął Zaręba i zwrócił się do chłopów: Dziedzic przyjechał po was! Jeśli macie ochotę, to wracajcie z nim do domu...
— My nie dziedzicowi, Polsce przysięgalim — wyrzekł pierwszy Zawada.
— Nic mu do nas, my som żołnierze Kościuszka.
— Któżby chciał wracać do jarzma i pod bat, lepiejby zdechnąć pode płotem.
— To z panów najgorszy. Pies ma u niego większe znaczenie, niźli poddany, katownik, o bele co każe tłuc do ostatniego dechu, do żywego mięsa obdziera, głodem morzy i dziopom nie przepuszcza. Mało tego, bo łońskiego roku zaprzedał dwóch parobków do cesarskiego wojska. Wszystkie chałupy płaczą na niego! Krzywdą jeno ludzką żyje! Miłosierdzia nie zna! Piekielnik to nad piekielniki!
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/135
Ta strona została przepisana.