lumnami. Błoto tłumiło żywsze odgłosy. Koła wozów i harmat, pookręcane słomą, zaledwie dawały znać o sobie. Nikt się nie mógł odezwać głośniej. Oficyerowie szeptem wydawali rozkazy. Wzbroniono palić lulki. A za Radziemicami, na zboczach, porytych starymi łomami wapniaka i pełnych głębokich, zalanych jam i pułapek, kawalerya poprowadziła konie za uzdy, że cały ten pochód dawał podobieństwo, jakby czarnej chmury, pełzającej niepowstrzymanie wskroś pól i wzgórz, porośniętych krzakami. Zaś te stąpania tysięcy ludzi i koni, niedojrzanych w ciemnościach, dawało impresyę, jakby plusku nieustannej ulewy czy wodospadu. Podobieństwo utwierdzał głuchy turkot jakiegoś młyna od strony Radziemic. Dopiero, kiedy poruszył się wiatr i zaszumiały lasy, nic już nie zdradzało pochodu wojsk. Tylko w ciemnościach przydrożne drzewa siekły gałęziami po twarzach, że żołnierz klął w rozdrażnieniu drogi, kamienie, noc i wszelkie zawady, zwłaszcza, iż z chwilą wymarszu, niepokój jął się wdzierać do umysłów. Nie potrafili wymiarkować, co się stało. Czemu zbaczają z drogi, wytkniętej rano, i zgoła w niewiadomym kierunku? Co znaczy ten marsz nocny, prawie ucieczka, i do tego po takich psiech wertepach? Lęk przejmował serca. I jakby na cięższą udrękę i podsycanie obaw, z opuszczonych pozycyi leciały za nimi wzmagające się wrzawy i świeciły coraz jaskrawsze łuny. Czyżby to nieprzyjaciel rozkładał się na ich dawnych stanowiskach? A może już następują? Skóra cierpła na takie przypuszczenie i niejeden mimowoli przyśpieszał kroku. Trwożne szeptania wrzały w szeregach i oczy odwracały się z utajoną
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/161
Ta strona została przepisana.