Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Wolontery, z Górskim na czele, stali na stronie przy swoich koniach.
Niepokój brzmiał w szeptach, czaił się w oczach, rył się w twarzach i szarpał sercami. Rozmawiali, a oczy mimowoli brodziły po lasach i uszy nasłuchiwały. Sytuacya bowiem przedstawiała się groźnie, a nawet wprost beznadziejnie.
Wojska zajmowały podłużne płaskowzgórze, ostro wynoszące się z południa ku północy, od zachodu zamknięte zboczami, ściętemi równo, jakby nożem; od wschodu bagnistą niziną, przerżniętą strumieniami, za którymi gwałtownie podnosiły się wzgórza, porośnięte lasami; zaś od południa leżały wysokie grzbiety Górki Kościejowskiej. Jakoby żelazna obręcz więziła armię, znajdującą się w kotlinie. Pozycya pokazywała się pułapką prawie bez wyjścia. Pogorszały jeszcze sytuacyę zwarte lasy, głębokie parowy, mokradła i strome zbocza, niezmiernie utrudniające wszelkie ruchy masami. Na północy za dziemierzyckim dworem, wynosił się bór, przerwany parowami i lasami, a łącząc się z lasami Marchocic i Racławic, wielką płachtą spływał po spadzistości do drogi, wiodącej z Dziemierzyc do Janowiczek. Na wprost tej drogi, stanowiącej oś rozłożonej armii, nad dworem Janowiczek wyrastało Zamczysko, góra podobna do olbrzymiego kopca i przenosząca wszystko swoją wysokością; od niej na prawo, niby zastygłe fale, rozchodziły się kamieniste grzbiety Górki Kościejowskiej, Wrocimowic, Lelowic górnych i będzińskie lasy, niby potężny amfiteatr, piętrzący się zwałami wzgórz i borów.