Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/17

Ta strona została przepisana.

otwartym kramiku Jurkowej; połykał kieliszek gorzałki, spluwał, przyglądał się kobiecie, zajętej robotą pończochy, coś medytował i nie mogąc się na nic zebrać, szedł do majsterka, który rozłożywszy przy jednym z ognisk polową kuźnię, osadzał skałki, przecierał lufy karabinów, reparował zamki, a głównie pociągał na brusie przytępione bagnety. Śmiał się przytem ustawicznie, gwizdał i pod byle pretekstem leciał suszyć zęby do Jurkowej. Chłopak był przystojny, czarny jak żuk, kędzierzawy i w łaskach u kobiet. Nie spodobało się to Mikołajczykowi; więc skrzyczawszy go za próżniactwo, zapędził do roboty i sam przy nim zasiadł, próbując ostrzów, oglądając karabiny i pouczając cisnących się do ognia gemejnów.
— Przyjdzie do bagnetów, dobra nasza! Żgaj twardo, a zawsze pod włos i prosto w bebech, potem zakręć: jak chrupnie, gotowy! Następuj drugiego! Karabin trzymaj krótko, swoje brzucho osłaniaj łokciami i przykładem, stawaj nieco bokiem i z prawej nogi. Dałeś bobu wrogowi, że się wykopyrtnął: odskakuj! A rusza się jeszcze, sztychem go do ziemi. W bitwie, przezpieczniejszy za plecami trup niźli raniony. A zapamiętajcie: Prusak nie straszny naszemu kamratowi, ale Moskal chwat na bagnety. Tamtego jenoś kolbą przez łeb trzasnął, a już na ziem leci i swoje Herr Je śpiwa; zaś drugiego się pilnuj, bo nim się pomiarkujesz, już ci flaki z torby wypuści. Znam ja ich sztuki. Niemało się człowiek nażgał jednych i drugich w bywszej wojnie pod Kościuszkiem.
Do refektarza wtargnęło niespodzianie kilkudziesięciu chłopów zbrojnych pod wodzą jakiegoś wy-