bitwa. Niebezpieczeństwo takiego obrotu pokazowało się oczywiste, ale sposobu zaradzenia skutecznego nie było. Nie miał czem należycie zasłonić wschodniego boku. Nie miał również ani jednej zbędnej kompanii do ubezpieczenia centrum. I targając się w bezsilności, jeszcze raz przejrzał doniesienie Kaczanowskiego i zażądał od Fiszera planty okolicy. Nie sposób było ją rozpatrywać na koniu; szarpał ją wiatr i uprzykrzenie świstały kule. W pobliżu, ale o dobre strzelenie, paliło się duże ognisko, siedziała przy niem kupa rannych i stały jakieś konie. Na widok wyższych szarży odstąpili na stronę. Fiszer przyniósł bęben, na którym Naczelnik jął rozpatrywać położenie gruntów i kierunek parowów i dróg.
Kaczanowski bowiem meldował o formowaniu się Moskali na polach za lasem.
Jasno wychodziło, że tylko z tamtej strony Tormasow mógł wymierzyć ostateczny cios.
Po dłuższych medytacyach Naczelnik podniósł głowę z nad karty, dziwnie przemieniony; twarz mu grała z radością i oczy strzelały błyskawicami. Napisał na bębnie jakieś dwa rozkazy i zwrócił się do Zaręby.
— Wskok do Kczewskiego! Ten drugi oddaj Kaczanowskiemu; znajdziesz ich w lesie nad parowem. Na wszelki przypadek weź sobie jakiego żołnierza. — Spojrzał po lżej rannych.
Wystąpił jakiś potężny wyrostek z twarzą obwiązaną, a zuchwałemi oczami.
— Melduję pokornie: Mój koń zdrowy, mnie tylko pysk przechlastali... jeśliby był rozkaz...
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/185
Ta strona została przepisana.