Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/197

Ta strona została przepisana.

wiczkach, spadł im na karki Górski z wolenterami, rozbił w mgnieniu oka, powozy zagarnął, sztandar wydarł i wziąwszy na szable, pognał bez pamięci aż na błotne łąki Racławic. Co nie padło od miecza, potopiło się w bagniskach. I gdzie jeno się obrócił, mógł już dojrzeć sromotnie pierzchających. Wielu spróbowało schronienia w lesie na dół schodzącym; tych Kczewski przywitał kosami, a przyczajeni tyralierzy pożegnali celnym ogniem, że z krzykiem rozpaczy uciekali, gdzie ich oczy poniesły. Prędki zmierzch, a głównie rozkaz, wzbraniający pogoni, salwował resztki rozbitej kolumny.
Bitwa skończyła się równo ze dniem.
Jeszcze na lewem skrzydle Zajączek gromił, aż trzęsła się ziemia od huków, wrzasku i tententów, a już trąby uderzyły zwycięską fanfarą. Zagrały kapele. Tarabany jęły bić tryumfalnym marszem i ze wszystkich stron tryskały w niebo krzyki radości!
Owo po skończonej walce Zajączka, w której Pustowałow poległ, a jego korpusy w szybkiej rejteradzie szukały ocalenia, zwycięskie wojska zaczęły ściągać na punkt wyznaczony.
Naczelnik stał konno na wzniesieniu, cały w łunach pochodni i ognisk, jakoby w złocistych gloryach, z daleka widny wszystkim oczom. Pokazywał się tak rozjaśniony radością i strzelisty, niby pacierz dziękczynny za ten szczęśliwy dzień dla ojczyzny.
Wojska ściągały zwolna z szumem niemałym i gwarem; niektórzy ze śpiewem, podobnym do szczęku rąbiących mieczów; niektórzy z hulaszczą, pijaną piosne-