Teatr wrzał ukropem braw, długo niemilknących i tak gwałtownie potęgowanych tupaniem i krzykami, że trzęsły się ściany i gasły światła. Aktorowie stali w owej ulewie rzęsistych aplauzów, jakby nieco skonsternowani, wylękło zezując ku marszałkowskiej loży. Skoro jednak przycichło, Bardos znowu zaśpiewał:
»Gdzie się w niewoli żyje,
Niemasz tam wzajemności;
Pies na powrozie wyje,
Każdy pragnie wolności«.
Publicum podchwyciło melodyę i wraz wszyscy zaśpiewali jednym, ogromnym głosem. Szczególniej śpiewał parter, zapchany młodzieżą wojskową i cywilną. Nawet z wielu lóż wtórowały głosy zapału i uniesień. Strojne damy, do pół wychylone z lóż, twarze w gorączce, oczy w błyskawicach, ręce złożone do braw, ciche łzy entuzyazmu i ta zwrotka, w powszechnem rozanimowaniu bijąca zgodnym rytmem czucia wolności,