Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/204

Ta strona została przepisana.

uwagi parteru. Woyna rozpierał się przy niej z cynicznie drwiącym uśmieszkiem i częstem, niedbale maskowanem poziewaniem.
Naraz uwaga powszechna zwróciła się w inną zgoła stronę. Padła wieść o Racławicach i szerzyła się, jak pożar. Szeptano ją sobie na ucho, pod sekretem: podawano z ust do ust, z piętra na piętro; wszędzie znaczyła swój ślad wybuchami radości, ledwie stłumionymi okrzykami, osłupieniem niespodzianych zdumień, gdzie nawet łzami cichego szczęścia. Zwłaszcza parter wzburzył się i zaszumiał, jak morze. Nie było końca gorączkowym dyskursom. Twarze stawały w łunach i błyskawicach uniesień. Ściskano sobie dłonie i padano w ramiona. Piersi zaledwie zdołały objąć czucia wzmożone. »Racławice! Naczelnik! Zwycięstwo!« Te słowa huczały w teatrze, niby wiosenne, upajające gromy. Powietrze stawało się upalne. Zagrała krew. Sprężały się chęci natychmiastowego zmierzenia się z wrogiem. Imaginacye snuły obrazy zwycięstw. Trzaskano w szable. Znikały niepodobieństwa. Dusze płonęły ekstazą poświęceń i miłości. Już głośno dawano wyraz swoim opiniom i nadziejom. Nawet marzenia przyoblekały się w słowa płomienne, nasycone krwią. Naraz wszyscy zagadali zgoła inaczej, bo wyniośle i zuchwale. Nie zważano na szpiegunów, ni oficyerów rosyjskich, siedzących z p. Ożarowską i w marszałkowskiej loży. Wysykano jakiegoś oficyera Polaka w moskiewskim mundurze. Natomiast Zakrzewskiego, prezydenta Warszawy czasu Wielkiego Seymu i jednego z twórców konstytucyi 3-go Maja, który się był pokazał w loży p. Mokronowskiej, przy-