Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/226

Ta strona została przepisana.

prawę do Paryża, stosunki z Izą. Nie zapomniała o Krakowie, ni Racławicach.
Słuchał, zdrętwiały i przerażony tym jakimś okropnym rabunkiem, jaki się spełniał nad jego duszą. Poczuł się obnażonym do najtajniejszej nagości. Palił go jakiś niewytłumaczony wstyd. Nie śmiał spojrzeć na nią. Cierpiał, jak muszą cierpieć wystawieni pod pręgierzem. Czuł się obdartym i niezmiernie pokrzywdzonym. Nie miał już nic swojego i tylko dla siebie. A przytem, groza zjeżała mu włosy na głowie i strach dziki, obłędny, chwytał za gardło żelaznymi pazurami.
— Przyszłość! — Zabrzmiał daleki, jakby z przestrzeni płynący głos.
Ostatnim wysiłkiem chwycił ją za rękę i wyszeptał błagalnie:
— Nie mogę! Boję się! — Zęby mu szczękały i śmiertelny chłód przejmował serce.
Zdała się niesłyszeć i klasnęła w dłonie. Czarna wiedźma postawiła na stole wielką kryształową kulę, napełnioną bezbarwnym płynem, i okrywszy wróżkę ciemnym płaszczem, zahaltowanym w srebrne znaki Zodyaku, jęła sypać na węgle jakieś suche zioła. Buchnęły gęstymi dymami, rozszedł się odurzający, gorzkawy zapach i zielonawa mgła wypełniła izbę, pokrywając wszystko rozdrganym, połyskliwym tumanem.
Margrabianka wyciągnęła ręce nad kulą i szepcąc jakieś niezrozumiałe słowa, patrzyła w kryształ długą chwilę, aż ów płyn zaczął mętnieć, burzyć się i pryskać.
— Jeśli masz mężne serce, spojrzyj: zobaczysz, co ci zapisało przeznaczenie.