Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/244

Ta strona została przepisana.




VI.

Tego roku, dzień palmowej niedzieli chociaż wypadał prawie w połowie kwietnia, przypominał dzień późnej jesieni, bowiem od samego rana mżył deszcz, że ani na chwilę rynny nie przestawały bełkotać i panowało przejmujące zimno. Warszawa tonęła w błocie i szarudze. Ale pomimo tak przykrej aury Krakowska Brama dawała obraz jakby oblężonej przez rozanimowane tłumy. Owo zaraz po nieszporach, kiedy ciżby wysypywały się z kościołów, zasiadł był w niej Barani Kożuszek na swojem zwyczajnem miejscu, w głębokiej framudze i wyprawiał takie ucieszne brewerye, że ciżbiono się coraz gęściej, nie bacząc na ziąb ni pluchę. Siedział na znacznem podwyższeniu, z daleka widny, i jak zwyczajnie swoim zuchwałym sposobem przypinał łatki najznaczniejszym personom, nie przepuszczając i przejeżdżającym przez bramę. Co chwila też żądliwe słówka wśród śmiechów, drwin, a niekiedy i rzęsistych aplauzów goniły za skonsternowanymi wielmożami. Znała go z tego wszystka Warszawa. Nie darowywał