Miasto tonęło jeszcze w szarej i suchej mgle; z tych wczesnej godziny pierzastych tumanów zaledwie majaczyły wyniosłe mury arsenału. Potężne ściany starożytnej struktury widniały jakoby z pod mętnej i sinawej wody. Nawet przysadziste narożne baszty, pocięte strzelnicami, dawały postać oblepionych przemiękłą wełną. Od strony ulicy Długiej czerniały pryzmy działowych kul, w akuratnych odstępach postożone, zaś cztery harmaty rychtowały długie gardziele ku Bielańskiej, Długiej i Lesznu. Zwodzony most nad szeroką fosą, pełną przegniłego błota, prowadził do nizkiej, na głucho zawartej bramy.
Warty, stojące co parę kroków z karabinami na ramionach, miały pozór kamiennych słupów, nie salutowały bowiem nawet oficyerów, przemykających się do wązkiej furty; otwierała się tylko na hasło. Drugie wejście do arsenału, niemniej strzeżone, było od strony Nalewek.